Maraton – walka o przetrwanie

Oczekiwanie, dobre samopoczucie, niezły początek biegu, euforia, dobra organizacja, pierwsze problemy z kolanem, świetny doping Asi i Marka, Ursynów, Arbuzowa, cholerna ściana, brak chęci, zwątpienie, ból kolana, brak medykamentów schładzających w karetce, ostatnie kilometry, widzę stadion, 41km, Agusia i dzieciaki, ból w kolanie, kuśtykanie do samej mety, brak euforii, łzy bólu a nie ze szczęścia. Tak, o tym będzie mój dzisiejszy wpis.

DSC_3835

Siedzę w domu przy komputerze. Siedzę z kolanami podkurczonymi. Nie bolą, jest OK. Marzyłem o kabanosie 🙂 więc go jem. Pasztet też jest na talerzu, ser żółty również, uwielbiam ser. I nalałem sobie drinka! A co? Jest okazja by to opić. Jestem przecież maratończykiem. Z wynikiem którego na koszulce markerem nie zakreślę ale „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem.” Może nie wszystko zbyt zdrowe ale dziś nie dbam o to. Tyle dni, tygodni wyrzeczeń. Ten jeden wieczór się należy!

koszulka

DSC_3837

 Żeby nie zanudzać Was moimi wynurzeniami, do rzeczy …

Kolejny start z Huntingtonem. Już się do niego przyzwyczaiłem. Chciałem pokazać mu kto tu rządzi…..

Równo pół roku temu zacząłem swoją przygodę z bieganiem. Po półrocznej euforii biegowej mam medal z ukończonego maratonu. Można? Można! 🙂 Kolana bolą, jutro będą boleć jeszcze gorzej (tak mi powiedział „stary wyga” więc już się boje). Czy się ciesze? Bardzo.

Tak jak napisałem w tytule, to była walka o przetrwanie. Oj była!!!

Oczekiwanie na start. Pan Babiarz pyta ogół, kto debiutuje-ręka w górę, okazuje się że stałem w grupie debiutantów: Las rąk:) a stałem w strefie 4h30min – no w jakiejś trzeba było. Padło na tą właśnie. Na moście rzeka ludzi

start – most

DSC_3804 DSC_3807

Pierwsze kilometry  – bajka. Pogoda rewelacja, nie za zimno, nie za gorąco. Bez deszczu. Zapowiadało się zwiedzanie Warszawy biegiem 🙂 Pamiętam szkolną wycieczkę po Warszawie, ale tam było również biegiem, ale znacznie wolniej 🙂

Uśmiech na twarzy, mojej oczywiście ale i nie tylko. Tysiące twarzy, uśmiechniętych, radosnych. Sielanka. Zaznaczam, pierwsze kilometry 🙂 Stare Miasto, kostka. Nie lubie biegać po kostce ale to przy tych pierwszych kilometrach i tym tempie nie przeszkadzało mi dziś zupełnie.

OK, się streszczam, bo chce byście przeczytali całość.

Kolejne kilometry szły w zakładanym tempie, bez problemu. Skandujący kibice. No i Asia i Marek 🙂 Tak Oni byli The Best. Mam wrażenie że ich doping pomógł nie tylko mi ale i rzeszy biegnących obok, przede mną, za mną 🙂 A&M dzięki! Byliście, jesteście Wielcy!

OOOO, i mamy tunel. A tam miał być chór gospel, zawiodłem się 😦 wyobrażałem sobie coś innego.

tunel

DSC_3816

Chińskie Łazienki 🙂 Tzn w Łazienkach Chińskie lampiony. Ładnie, ale nie wiem czemu? Ale tak ogólnie klimat był OK. To już był 16km, więc już nogi odczuwały trudy biegu. No i się zaczęło 😦

lampiony

DSC_3820

17km, nie to za wcześnie, kolano 😦 tak dało o sobie znać prawe kolano. Niby tak delikatnie, nieśmiało ale nerwa naruszyło. Za wcześnie na takie numery. Nie poddajemy się, pewnie to tylko stres 🙂

O kolanie, bólu i trudach biegu można było zapomnieć jak się widziało i słyszało kapele grające na żywo. Jak mnie to kręciło. Sorry chłopaki i dziewczyny zostałbym posłuchać, piwa się napić ale muszę biec dalej 🙂 Ale byliście Super. Pozdrawiam Was.

kapele na trasie

DSC_3822 DSC_3824

Ursynów. Nie pamiętam który to był kilometr, chyba 25-26. Pierwsze oznaki cierpienia. Pierwsze myśli w głowie: dam radę. O kolanie zapomniałem. Odpaliłem wtedy muzykę. W uszach zagrały dźwięki, te które skrzętnie przygotowywałem na moment zwątpienia. Ten moment się zbliżał, może nie dużymi krokami bo te kroki były coraz wolniejsze i słabsze i bardziej, coraz bardziej obolałe.

Arbuzowa? To chyba ta ulica która była jak ten ser szwajcarski naszpikowana „policjantami” Jeszcze w życiu nie widziałem a już na 100% nie biegłem po takiej ilości „policjantów” (zwalniaczy na drodze). Ok, jeśli byłaby to normalna belka leżąca na ziemi, nawet by człowiek tego nie zobaczył ale nie, to była wyprofilowana malutka góreczka, która pewnie na 10kilometrze byłaby niezauważalna, ale na 27, przeszkadzała jak cholera. Kryzys był blisko. Pierwsze podejścia, masowanie kolana. I znowu bieg. Jeszcze siły były.

Siły były do 31-32km. Tracę rachubę, nie pamiętam dokładnie więc proszę o wybaczenie. No i jest, tzw. ŚCIANA. Ściana się pytam? To był k…. MUR, zderzenie z nim groziło totalną rozsypką a tu jeszcze coś takiego, info od organizatora, pewnie miało pomóc, nie pomogło 😦 wybaczcie

ściana

DSC_3830

Dalej to już tylko męka. Walka o przetrwanie. O zdrowie o nogi. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Karetka, więc pytam: macie może schładzacze, cokolwiek, żeby dotrwać. Niestety, tylko dla poważnych urazów 😦 No ja jeszcze takowego nie miałem więc nie kwalifikowałem się do zabiegu i refundacji z ZUS. Pobiegłem dalej …. jeśli można było to nazwać biegiem 😦

Oszczędzę Wam opisywanie moich cierpień między 32 a 40 kilometrem. Było ciężko, bardzo ciężko, mega ciężko. Miałem myśli o rezygnacji. Lecz z każdą mijaną flagą, te siły wracały, wracała myśl że nie mogę się poddać, że to już tak blisko, że zrobiłem tak wiele, tak dużo nawet 🙂

Widzę stadion. 40km.

flaga

DSC_3831

Niby na wyciągnięcie ręki. A tu jeszcze prosta, zbieg i w bieg na stadion. W moim przypadku jedynie wejście. I niestety nie przypominało ono w żadnym wypadku wejścia Smoka 😦

Z mostu, to już nogi niosły same, bo z górki. Ból niemiłosierny. Łzy w oczach. A tu moje cuda!!!! Biegną, lecą, TATKO!!!! No i jak się nie rozkleić. Jestem z Ciebie dumna, jesteś super, tatusiu wezmę Cię za rączkę, pomogę Ci. Aguś, dzieciaki, dzięki! I chyba z tego całego przywitania i rozklejenia się zapomniałem o kolanie że mnie boli i nagle, TRACH 😦 Wejście na stadion a ja kucam. 500m? może mniej. Sztywna noga i jak ten Her Flik z filmu (nie pamiętam tytułu), wszedłem na stadion

her flik

flik

Miał być płacz ze szczęścia że już koniec, że dokonało się czegoś naprawdę trudnego, niestety był grymas bólu, podniesione ręce tak od niechcenia 😦 i chęć ucieczki jak najdalej i zapomnienie o bieganiu.

meta

DSC_3832

Nawet nie pamiętam jak wyglądał stadion. Chciałem go zobaczyć, zrobić zdjęcia, chciałem się cieszyć. Nie mogłem. Chciałem już wyjść, wypełzać, chciałem odpocząć.

Po drodze wizyta w namiocie medyka. Bandaż na kolano. Dobrze że to tylko zmęczenie materiału, uffff.

medycy

DSC_3833 DSC_3834

Medal na szyi, regeneracyjne jedzenie w garści, napoje pod pachą. Wyjście ze stadionu. To już koniec.

Po przekroczeniu mety powiedziałem sobie, koniec z bieganiem. Koniec maratonów. Niestety nie dotrzymam słowa. Jak tylko wydobrzeje, wracam do treningów. A kolejny maraton w kwietniu.

certyfikat

1

Jeszcze kilka zdjęć z trasy

DSC_3827 DSC_3813 DSC_3806

2 uwagi do wpisu “Maraton – walka o przetrwanie

  1. Ściany na maratonie się nie zrozumie, dopóki się jej nie spotka. Taka prawda. Gratuluję ukończenia, a czas zawsze będzie można poprawić. Ja np. tez nie zrobiłem debiutu zgodnie z planem, ale czas mam z czwórka z przodu 04:86:58 🙂 Trzeba mieć dystans i pamiętac o tej ścianie szykując się do następnego razu!
    Pozdrawiam,
    PS
    Dlaczego chińskie lampiony w Łazienkach? Bo tak kiedyś było: http://www.lazienki-krolewskie.pl/Rewitalizacja-Alei-Chinskiej-w-Lazienkach-Krolewskich.html

Dodaj komentarz